Czego boi się stary człowiek

Ciszy się boi.
Po życiu pełnym zawodowego zgiełku, gderliwego, lub choćby cichego, ale wciąż obecnego małżonka, rodzeństwa, dzieci i czasem wnuków, jeśli Go [Ją] dopuścili do nich, powoli nastaje cisza. Przeraźliwa cisza.
I wtedy zaczynają się bać.
Boją się pustego domu, pustej przestrzeni – choć to tylko 4 ściany tak dobrze znanej, małej izdebki -, i pustki w głowie. Nie mogą uwierzyć, że to już. Nikomu nie są potrzebni. A choćby i za ścianą panował tak dobrze im znany gwar, to tu w pokoju świdruje rozrywająca mózg cisza.
Bo drzwi są zamknięte.
Słyszy stara kobieta, i oczami kilkudziesięcioletniego doświadczenia widzi, że córka – lub synowa –  akurat obiera ziemniaki, zupę nastawia, naczynia myje albo pralkę włącza. Czuje to babuleńka. Każdym nerwem czuje. I przecie tak stara jeszcze nie jest, żeby to Ona zrobić nie mogła.
Ale nie może.
Młodsza nie pozwoli.
Może zbyt wolno, mniej higienicznie by tę odwieczną czynność wykonała. Może by talerz wypadł  z rozedrganych rąk, albo  by ziemniaki przesoliła. W każdym bądź razie pod pozorem troski o babci zdrowie, przegoniono Ją do pokoju.
Fałszywym słowem – Odpoczywaj –

A dziadek?
Ten to dopiero słyszy i czuje jak gdzieś za ścianą, w stodole czy w garażu, syn lub zięć, uruchamia piłę tarczową – Czy aby dobrze naostrzył?  Albo ciągnik odpala – Czy olej i wodę sprawdził? – Ej, wyskoczyłby dziadek, choćby przez okno, niedoświadczonemu radzić. Ale nie może.
Niedawno usłyszał, że ma odpoczywać i o swoje zdrowie dbać. Czy były to szczere słowa? Czy to tylko zawoalowane powiedzenie:
-Jam tu teraz gospodarz, a Tyś niepotrzebny? –
No to siedzi dziadek w izbie i „odpoczywa”. Cóż to za odpoczynek, kiedy każdy nerw wyczuwa najmniejszą, fałszywą nutkę w pracy jego ukochanych maszyn gospodarskich. I co z tego, że słyszy, czuje niezdarne postępowanie następcy.

Kazano Mu.
Kazano odpoczywać.
Tylko nie zapytano czy On chce odpoczywać.
Gdy tego fałszu nadto, dziad głowę pierzyną nakryje, i zapłacze.
I cisza zapanuje.
Przeklęta cisza, która Mu się z grobową zaraz skojarzy.

Zaś w innym domu, na pozór szczęśliwym, owdowiała babcia czuwa, waruje pod drzwiami: A może ją młodsza do jakiej pomocy zawezwie? Naiwności!
Nie, nie zawezwie.
Młodsza miota się, zrzędzi, dzieci do pomocy zagoni, ale babki nie woła. Babka ma odpoczywać! Odtrącona – dla Jej dobra –
Kto wie, co dla starego człowieka dobre?
Musi, no musi jakoś pomóc tym swoim ukochanym.Tej cholernej ciszy dłużej nie wytrzyma. To chociaż pomodli się za nich.
I włącza radio.
Radio, które spośród godzinek niepokojem sączy w nauczone posłuchu ucho. Babka słucha i co raz pogłaśnia. Pogłaśnia, bo nie chce już słyszeć kuchennej krzątaniny, jeśli pomóc Jej nie pozwolono. Pogłaśnia, bo chce lepiej usłyszeć. Wszak dopiero zdawało Jej się, że i z tego radia przez słowa miłości jakaś nutka fałszu przebija. Taka sama jak z ust córki – Odpoczywaj –
Pogłaśnia.
– Pewnie źle dosłyszałam.
Niemożliwe. Niemożliwe.
Tu nie może być fałszu.To ja. To ja.To ja jestem fałszywa. Ale znalazł się ktoś, kto uratuje moją duszę zatraconą.
Oj dziadku, oj babciu. Proste Wasze życie było. Coście w życiu zrobili, coście usłyszeli i powiedzieli, nazwane i ocenione było. Zdawało Wam się – na zawsze – A tu mówią Wam i przedstawiają:
– Fałsz, fałsz, fałsz –
No jeśli teraz dopiero, po długim znojnym życiu okazuje się to życie być bezsensowne, takie staromodne, tak i faktycznie, trzeba Boga za to bluźnierstwo przebłagać.
Gdy dziady w sile wieku były, to myślały, że wystarczy uczciwie żyć, ciężko pracować, dzieci wychowywać i Bogu nie bluźnić, a spokojna starość i niebo zapewnione.
Wystarczy?
– Nie, nie wystarczy. Szatan się czai.
Ale nareszcie mamy kogoś, kto nam oczy otworzy!
Nie pracą, nie uczynkami, nie szczerą myślą ani mową prostą.
Nie, tak się sami nie zbawicie!
Daremne były wasze trudy i nadzieja płonna. Ja Wam zapewnię zbawienie! Ja mam na to od Boga patent! Ale musicie mi ślepo zawierzyć, oddać swoje serca i regularnie przekazy ze swoich głodowych rencin wysyłać!
Regularnie!
Jeśli mądre radio tak mówi, to to musi być prawda. Dopiero teraz objawiona prawda. Zawsze można było odpusty kupić, nawet zupełne. Ale to wymagało trudu. Pielgrzymek, albo pierwszopiątkowych spowiedzi. A tu wystarczy tylko regularny przekaz.
Odrzuciła dziadów rodzina, Bóg się pogniewał, ciszy zdzierżyć nie mogą, został im jeno ten kapłan-zbawca. W nim cała nadzieja.

On do nas gada. Prosto do nas. Jego chwalić i wspierać będziemy.
W jego imię walczyć o nową prawdę.
Do niego się modlić.
I pewnie przez sklerozę zapomnieli – Ci nowo nawróceni – słowa ludowego powiedzenia:
– Pan Bóg jest nierychliwy ale sprawiedliwy.-….
Babcie i dziadkowie to jednak nie żadni fanatycy, to ludzi panicznie bojący się ciszy. I ktokolwiek, z jakimkolwiek – byle słowem – do nich się zwróci, temu zaufają. Jeśliby w domu cisza nie panowała, toby żadnej nowej idei nie potrzebowali.
Jedynie wnuczek, jak to pięknie przedstawiono w sztuce teatralnej pt. – Drewniany talerz – z piękną rolą Kazimierza Opalińskiego, zbierze sztućce po dziadku, kiedy już potrzebne nie będą, i na strychu schowa. – Wy też wkrótce będziecie starzy!
Jaką miarką namierzycie, taką Wam odmierzą.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *