…..Nagusieńka przyszła na świat.
Istota w lichy płaszcz niemożliwości odziana. Malusieńka i bezbronna. Ziemia ją klapsem, bólem, przywitała. Odtąd tę krzywdzicielkę – matką – nazywać będzie. Od grubomaterialnych ograniczeń całkowicie zależna. Wzrastać będzie, kształtować się, na wielkiej, bezlitosnej, szarej pustaci. pod szorstką chmurą złych namiętności. W morzu występku i ignorancji. Gdzie wypowiedziane słowo ma wiele znaczeń. I tylko jedno z nich jest prawdziwe. Reszta z lubością rani. Na manowce sprowadza. Wyciągnięta dłoń kaleczącym kamieniem miota. Dużo rzadziej kromkę chleba podaje. Napotkane serce jest zamknięte. Tylko zimnym głazem lodzi. Powinno przecie ogrzewać. Lubością sycić. Tu jej walczyć przyjdzie. W beznadziei, wśród przeciwności. A ona taka niezaradna, politowania godna. Samotna pośród wielu.
Mimo tej marności, z zadaniem sobie narzuconym tu przyszła. Tylko dwa chcenia, dwa jakby naczynia, w malutkim serduszku się znalazły. Miarki otrzymanego, i spodziewanego.
Nowo przybyła drobinka, zda się całkiem bezbronna, i do czynu niezdolna, wielkie zadanie obiecuje sobie wykonać. Dwa chcenia, dwa kielichy, naczynia istotności na drogę otrzymała. I tu je przyniosła. Jedno pełne mgły. Bezbarwnej, bezkształtnej, nieświadomej. Plasteliny takiej. Ludzkim postępkiem we wszystko można tę wieloistość uformować. Dobro lub zło zasiewać. Miłość propagować, nienawiść czynić. Ulgę nieść. Ból zadawać. Wszystko z tych pierwocin można wydestylować. Zgodnie z wola obdarowanego tą surowicą.
Wolna wolę nosicielce dano. Uczyni z darem co uważa.
Drugie naczynie puste. Do niego chwile mijającego życia będą składane. Wszystkie. Naczynie idealnie przezroczyste jest. Jak wszechświat kuliste. Nic się z wlewanego nie da ukryć. Będzie przez cały tutaj pobyt z pełnego czerpała, i po przerobieniu, do pustego wlewała. Każdą drobinę z pełnego pobraną, przez ręce, serce, sumienie przenicuje, nim do minionego dołoży.
Ma czas. Niech te mijające chwile dokładnie ogląda, nim na zawsze odłoży.
Gdy już dokona. Z pełnego w próżne przepracuje, wtedy odejdzie. Gdzieś tam, na uboczu spraw samotności, a jednak pod czujnym okiem absolutnej sprawiedliwości, przeglądu dokona.
Puste teraz naczynie tuż obok położyła, nad teraz pełnym się pochyla. Nicuje, rozważa, po kawałeczku z dzbana wyjmuje. I ogląda. Po kawałeczku. Po roku, miesiącu, godzinie, sekundzie, i po oka mgnieniu. Pod szkłem wszystko powiększającym. Pod okiem mikroskopu nieskończonej sprawiedliwości.
W trakcie minionego, długiego przekładania z pierwotnego naczynia, do naczynia na doświadczone przygotowanego, ciągle miała nadzieję, że teraz, w godzinie powrotnego przelewania, wszystka istotność, do naczynia źródła powróci. Przecież się starała. A tu się okazało, że nic z tego. Niestety. Tej cząstki nie mogę za pożyteczną uznać. Tej się wstydzę. A tę, pragnę w najciemniejszy kącik schować. Nic z tego. Tu kantów nie ma. Powoli, kolejno, ze łzami w nieistniejących już oczach, w żalu serca tam pozostawionego, drobinki z dzbana z takim trudem napełnionego, odrzucić precz trzeba. Ze wstrętem. Inne naczynie nimi wnet do pełna nalać. Trzecie. Brudne. Niezamierzone. Takie, jakie sama sobie z materialnej istotności ulepiła. Prędko zapełnia się czymś, czego na powrót do pierwszego zabrać nie może. Tu gdzieś to ohydne zostawić musi. Chwilowo. Kiedyś przecie musi ku niemu wrócić. To niestety także jest jej własność.
Trud rozdzielania długo trwał. Na ziemi w tym czasie całe lata albo i wieki przeminęły. Wreszcie osąd został dokonany. W naczyniu, które na początku istnienia było pełne, teraz tylko dwie maleńkie kropelki błyszczą. Jedna to dobroć. Druga- doświadczenie. Te maleństwa blisko siebie tkwią. Jednakim blaskiem jarzą. Łączą się. Wszak jedno z drugiego wynika.
Trzeba ze wstydem iść wyżej. Sprawozdanie z dokonań zdać. Oj, jak ciężko. Wszak miarka dokonań na dnie sprawiedliwego ledwie błyszczy. Malutko.
Tam gdzie nieskalana błękitność lśni, nie czyniono jej przecież uwag. Tam postępki rozumieją. Nagusieńka wielkie pragnienie naprawy całą sobą wyraża. Nieśmiało o możliwość naprawy prosi. Dano jej kolejną szansę. Naczynie pierwotności po brzegi wypełniono. Znowu jest pełne mgieł wszelakich możliwości. Te dwie iskierki, siostry w miłosierdziu, które na dnie błyszczały, są tam nadal. Iskrzą zaczynem. Przyszłą drogę, choć minimalnie, ale oświetlać będą. Nie będzie już smolistej ciemności. Zmysły nareszcie do czegoś się przydadzą. A to drugie, puste naczynie z brudów do ścian przyklejonych, wymyto.
Kolejna szansa. Goła przychodzi na świat. Płacze. Bezbronna. A zadanie godne siłacza ma do spełnienia. Dwa dzbany w sercu przyniosła. Znowu będzie z dziewiczego czerpała, do dokonanego składała. Znowu w męczarniach, trudzie, i po omacku. Światełko na dnie jeszcze zbyt słabe. Kierunkowskazem marnym dla nienawykłych zmysłów. Ale walczy. Ze sobą, swoimi ułomnościami, światem grubomaterialnym, którego złudne światło całkiem marny blask prawości przyćmiewa. Walka tytanów. Pragnienia z pożądaniem. Przelewanie istotności zakończone. Odeszła. Jak zwykle w samotności osąd sprawuje. I znowu zawiedzione nadzieje. Kropelkę, no może dwie, mogla do naczynia na czyste odłożyć. Reszta, prawie całe życie, musiała do zawstydzającego, ciągle powiększającego naczynia ucisnąć. W czeluść. Żal, wstyd. Ale jest kolejna szansa. Dawca nadziei wielkoduszny jest. Naczynie napełnione, brudne wymyte, Wraca na kolejna próbę. Z płaczem. Na powitanie klapsa dostaje. Jednak już odrobinę silniejsza jest. Mimo wielu przeciwności, świateł oślepiających, przewodników złudnych zbierać będzie.
Po tysiąckroć chodzi zbierać. Po tysiąckroć, w samotności uzysk przeglądać. Za każdym razem, płonną nadzieją pobudzona,pragnie naczynie pierwocin pełnym odnaleźć. Nie spełnia się. Jednak czystego światła w naczyniu przybywa. Powoli. Ale przybywa. Gdy jeszcze tylko kilku kropel do dopełnienia brakowało, żeby z całkiem czystym sumieniem oglądać naczynie pełne prawdziwego światła, pokazał jej się, nigdy dotychczas nie widziany. Sędzia Ostateczny. Nie ulękła się. Coraz częściej zdarzało jej się widzieć jego odbicie. Zawsze wtedy, gdy z zachwytem na swój dzban spełnienia patrzyła. Teraz osobiście się ukazał. Ucieszyła się. W spokojności na zwiastuna czekała. Ba. O trudniejsze zadania zamierzała prosić. Do doskonałości jej się spieszyło. -Spójrz-, Twoje naczynie się dopełnia. Jeszcze tylko kilka smug niejasności mąci jego niebieską doskonałość. -Idź-,ostatni raz z przymusu. -Idź- Świeć swoim prawdziwym światłem. Tym, którzy błądzą w ciemności. Poszła z radością. Wiedziała, że musi. Ale też bardzo pragnęła. Jej prawie pełne naczynie dobrych doświadczeń, samym miłosierdziem zalane było.
Prędko minął zadany czas. Kiedy przeminął, wróciła. Wracając, ominęła tak sobie dobrze znane miejsce samotności. Tam już nawet dzbana hańby nie było. Już wcześniej, po troszeczce, smutki tam uzbierane odnosiła w dół. I tam je w bólach przepracowała. Część do dzbana uzysku zebrała, a część tam zostawiła. w podarunku tym którzy zostawali. Tam już nic na nią nie czeka. Może ulatywać. Obydwa przydane jej dzbany pełne niosła. Nieskazitelnej jasności. Z tymi kiedyś ciężarami, które teraz skrzydłami lekkości się stały, prosto przed oblicze sprawiedliwości ją poniosło. Omijając pośrednie szarości. -Dopełniłaś-. Masz prawo do zasłużonego spoczynku. Na niebiańskich łąkach. -Panie-. pozwól mi tam wrócić. Na ciemne pola ustawicznej walki. -Idź- -Ty, która częścią mnie się stałaś- -Idź- Poszła w doliny zapomnienia. Drogi jej rozświetlały doskonałe brylanty własnych doświadczeń. Bez trudu prawdę od złudy odróżniała. Wszystko widziała, choć jej nikt nie widział. Tam, za gruba zasłoną z nietolerancji była obłokiem. Wędrowała wiatru tchnieniem, pośród tych, którzy na swojej ciernistej drodze o każdy kamień się potykali. Każdemu upadającemu pomocna dłoń chciała podać. Nie rozpoznawali jej. Pomocną dłoń odrzucali. Czasem w gniewie, czasem w strachu. A ona płakała. Przecież nie zrażała się. Wszędzie zaglądała. Zwłaszcza tam, gdzie ciemność najczarniejsza. Szczególnie najmniejszych sobie upodobała. Tych, którzy razy zbierają, a oddać nie mogą. W nieprzeniknionej ciemności tkwią. Do ich czar pełnych goryczy, po kropelce swojej jasności dolewała. Niech światełko w nieprzeniknionym zobaczą. A wielu ich było. Rzesze niezliczone.
Dusza prawa, której radość pisana, dobrowolnie na te smutki patrzyła. Zapłakana. Chojnie z dzbana radości w ludzie dzbany win przelewała. Chciała. Mogła. Prawo takie miała. Światło w niej było. Ona sama była światłem. W jasności doskonałej, wyraźnie widać kto uczciwie walczy, a kto podstępem zdobywa. Najbardziej upodobała sobie w objaśnianiu silnym, że powinni maluczkiego w trudzie wesprzeć, a nie do czeluści go spychać. Wędrowała, czasem zapłakała, a częściej do swojego złotego mieszka sięgała. Perły radości hojnie rozdawała. Jednak jej naczynie było nie z tego świata. Zawsze pełne.
Wypatruj jej człowieku. Ona jest w pobliżu.
Bądź gotowy na otrzymanie daru.