Siedem pokoleń II

Pra- pra- pradziad.     II

Niepiśmienny, wolny chłop. Wiedział, że istnieją księgi, i że są ludzie którzy umieją je czytać. Nadano mu imię. Imię własne. Od dziecka tym imieniem go mianowali. Natomiast sąsiedzi wołali go tym imieniem, dodając ojcowe nazwanie. Np. Wawrzek od Jarganiatego.
W dorosłości był to tylko Wawrzek.  A gdy się dwóch imienników spotkało, do imienia dodawano nazwę jego siedliska. Np.Wawrzek z Lipia.
Dorobił się 11-ściorga dzieci. Z tego dorosłość osiągnęło 7-ro.
Ochrzcił  je w kościele gdy przeżyły pół roku. Był to nominalny katolik. Inni o tym zdecydowali. A raczej go uświadomili. Ale nie czuł potrzeby chodzenia do kościoła. Chrzciny, śluby, pogrzeby, i dwa wielkie święta. Msze odprawiano po łacinie, a pleban, sam będący półanalfabetą, ograniczał się do połajanek, i straszenia ogniem piekielnym. Niczego nie objaśniał. Przodek modlitw żadnych na pamięć nie znał. Był bystrym obserwatorem przyrody. Po locie jaskółek, po norach kretów, powierzchni wody, pogodę przewidywał, i wg. tego pracę sobie ustalał.
Był zabobonny. Każda, ważniejsza czynność musiała być poprzedzona jakimiś obrzędami. proboszcz grzmiał, że pogańskimi. Wiedział, że istnieją góry, równiny i morza. A on jest góralem. Chodził po całej wsi, a czasem do miasta. Sąsiadów, ludzi wiejskich, uznawał za tzw. swoich. Wszyscy inni, wraz z plebanem, panem na zamku i ich sługami, to obcy. Miał swój pogląd na uczciwość i moralność. I według niego ludzi klasyfikował. Wiedział jakie aktualnie pieniądze obowiązują. Miał nawet kilka monet. Jednak w większości prowadził handel wymienny. Albo za odrobek. Ubrany w sukmanę z szerokim pasem. Chodził boso, ale buty miał. Uszyte z samodzielnie garbowanej, wołowej skóry, samodzielnie, albo za odrobek, przez zręczniejszego sąsiada. Idąc do miasta niósł je przewieszone przez ramię. Raczej nie ubierał. Drogie. Fanaberia. I gniotły nienawykłe stopy.
Zbudował dom.
Ale najpierw, przez kilka lat, pracował u bogatszych gospodarzy. Tak zarobił na wózek. Drewniany, czterokołowy, ciągnięty przez domową krowę. Tym zaprzęgiem zwoził ze swojego pola płaskie kamienie. Po kilkanaście sztuk. Z tego samego zagona, na którym jego ojciec przez całe życie budulec wydobywał. Ale ziemi już na górę nie odwoził.Krowa zbyt słaba. Potem, jak kiedyś ojciec, wykopał zagłębienie w skarpie. Ale płytsze. Na metr w najwyższym punkcie. Podłogę głazami wyłożył, i równiutko, w górę, ściany z kamienia ciągnął. Pionowo w górę.Tak ze 30 cm. nad najwyższy punkt gruntu. Uszczelniał to mokrą ziemią pomieszaną ze sieczką. Ściany pięły się wyżej. Ale to już było z drewna. Po cztery poziome bale, jeden na drugim, naokoło budowli. i jeszcze w połowie, na poprzek. Węgły na zacios. Na te ściany położył sufit. zarazem dach. Na wzdłużnych ścianach, ułożył drewniane bale. Jeden za drugim. Ciasno. Długie były, aż poza obrys ścian wystawały. Na ten dach gruba warstwa żytniej słomy. Specjalnie dobieranej. Proste, zdrowe źdźbła, bez domieszki chwastów. Na to jeszcze darnie trawy, wcześniej z placu budowy wybrane. Drzwi do mu zrobione z okrąglaków obciągniętych skórą. Zakładane na noc, i zdejmowane na dzień, na specjalnych zaczepach. W domu były szerokie ławy z ociosanych żerdzi. Na nich spał i siedział. Dla miękkości podkładał stare kożuchy, i przykrywał lnianymi prześcieradłami. Była też wyższa ława, jako stół za dnia służąca. Na nim cała rodzina jadała. Z jednej miski. Każdy miał swoją drewnianą łyżkę. Było drewniane naczynie na wodę-putnia-. Oraz naczynie na mleko-skopek-. Na środku pierwszego pomieszczenia palił się ogień. Dym przez otwór w suficie ulatywał. Okapem z cieniutkich kamieni kierowany. Żywił się trochę mięsem ze zwierząt domowych, ale w większości jadał okopowe i placki na gorącym kamieniu pieczone, tzw.podpłomyki. Miał także owoce ze swojego sadu. Obiady były zazwyczaj gotowane . W żeliwnym garnku. W nim też dla młodych zwierząt strawę podgrzewał. Podobnie jak dom, wybudował obok stajenkę. I ziemną  tylko piwniczkę. Gnojowisko, a zarazem zbiornik na gnojówkę, było tuż przed drzwiami stajenki. Wkopane na pół metra w ziemię. Żeby gnojówka po placu wprost do strumyka nie płynęła. Na tym gnojowisku się załatwiał. Wodę brał ze strumyka. ze specjalnie zrobionego zagłębienia. Poniżej poił bydło. A jeszcze niżej ułożył płaski kamień. Na nim kijanką bił namoczone szmaty. A potem płukał.
Zboże siał z ręki. Zasiane, malutką, drewnianą broną, ciągniętą sobą, albo krową, przykrywał. Kosił je sierpem. Ziemniaki i okopowe sadził, oraz wykopywał ręcznie. Zboże młócił wieszając snop w dół kłosami, i obijał te kłosy -włocie-, dwoma kijami. Oczyszczał przewiewając na wietrze. Niewielką ilość zanieczyszczonego plonu, nasypaną do niewielkiego naczynia -niecki-, umiejętnie podrzucał. Zboże podało z powrotem, a plewy wiatr na bok odnosił.
Plony z pól przynosił w rękach, na każdy kłos i bulwę uważając. Ale kamienie, drewno, siano, w miarę możliwości przywoził na swoim wózku.

Dom budował tylko kilka lat, więc miał trochę więcej czasu na inne zajęcia. Kawałek lasu wykarczował. Nowinę pod uprawę przysposobił. Kilka drzew owocowych posadził. Przed wejściem do domu chodnik z kamieni ułożył. Nawet, kilka razy w życiu, do sąsiadów na chrzciny czy wesela się wybrał. W niedziele chodził po swojej dziedzinie.
Kilka rzeczy do domu nabył. Wózek, siekierę, sierp, garnek, naczynia kuchenne, ubranie, buty.

Zmarł w wieku 45 lat.
Życiem zmęczony, przygarbiony i kulejący. kiedyś go w lesie drzewo przywaliło.
Ale z uczciwego życia zadowolony.

Cześć jego pamięci.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *