Pra-pradziad
Wolny chłop.Dorobił się 8-ga dzieci.Przeżyło 6-ro.Przez 2 zimowe sezony chodził do jednoklasowej szkoły. Umiał się podpisać i rachować. Urzędnicy państwowi nadali jemu i jego rodzinie stałe nazwisko. Nieużywane. Często je zapominał. W użyciu było tylko imię, czasem z dodatkiem ojcowego imienia lub rodowego przezwiska. Do ojców i innych starszych mówił przez-Wy- Mimo, że miał dokument przez zaborcę nadany, wiedział, że jest Polakiem. Bo mówi gwarą do języka polskiego podobną. Jednak problemami narodowościowymi nie zawracał sobie głowy. Po prostu był tutejszy, między swoimi. Ale napływowych i obcych umiał odróżnić. Bacznie ich obserwował. Ufał tylko swoim. Ludzi, jak przodkowie charakteryzował:dobry-zły.
Ochrzczony w kościele, był katolikiem. Do kościoła chodził, ale i przejęte po przodkach zwyczaje kultywował. Spluwał na szczęście, odczyniał uroki, i kładł kromkę chleba pod pierwszą skibę. Ale więcej niż ojcowie brał sobie do serca straszące słowa plebana. Zaczął się lękać tego, okrutnego Boga. I swoje dzieci nim straszył. Żegnał się krzyżem. Znał na pamięć Ojcze nasz…i kilka pieśni. Ale nie modlił się regularnie. Jeszcze żył zgodnie z rytmami przyrody. I jej kaprysów się bał. Wiedział, że ziemia jest okrągła. Tu jest Europa, a tam inne kontynenty. Po drugiej stronie globu Ameryka. Do Ameryki przecież kilku odważniejszych ze wsi wyemigrowało.Na pieniądzach, choć kilka rodzajów ich wtedy było, się znał. Umiał je liczyć i nie bał się grosza za robotę czy towar brać. Choć nadal je z dużym szacunkiem traktował. Ciułał. Dlatego wolał za odrobek lub na wymianę towar zdobywać.
Ubrany w codziennym życiu w porządną sukmanę z pasem. Inną na zimę i lato. Jednak na wychodne ubierał się w płócienne portki i koszulę. Miał kożuch na zimę i mocne buty. U prawdziwego szewca drogo obstalowane.
Wtedy już następowała specjalizacja. Nie dla wszystkich lichej ziemi starczało. To młodzi ludzie szli do tzw. terminu. Uczyli się zawodu. A potem wracali na wieś i pracowali w wyuczonych specjalnościach. Byli kowale, kołodzieje, stalmachy, rymarze, stolarze, szewcy. A niektórzy, choć bez nauki, byli tzw. złotymi rączkami. Strugali z lipowego drzewa sprzęty do kuchni i obory. Ileż to miarek, chochli, dzierzy, putni i cebrzyków gospodynie potrzebowały. Najlepsi spece ciesielką się trudnili.
Zbudował dom.
Ale najpierw, już od dziecięcia, u bogatszego gospodarza ciężko pracował. Za jedzenie, i kąt do spania -najczęściej w stajni. Za dobrą robotę dostał czasem koszulę, buty, albo miarkę zboża. Starszym będąc za parobka robił. Za zapłatę. Każdy zarobiony grosz zbierał skrzętnie.
Kiedy przyszła pora na samodzielność, wyjął zaskórniaki i kupił woła wraz z porządnym wozem. Na żelazem obciągniętych kołach. Tym sprzężajem zwoził z dziadkowego kamieniołomu płaskie skały. Jak wszyscy jego przodkowie. A także drewno z lasu, i piasek z rzeki.
Wykopał w skarpie rów. 8 na 4 metry, głęboki na półtora metra. Metodą swojego ojca naokoło wykopu układał ściany z kamienia. Także płaskimi płytkami wyłożył podłogę. Ale szczeliny między skałkami wypełniał piaskiem zmieszanym z gaszonym wapnem.Czyli murował. Wyciągnął ten kamienny mur 20 cm ponad poziom ziemi. To będzie piwnica. Tu już ludzie nie będą mieszkać. Na tej piwnicy położył ciosane w czterokant drewniane belki -tzw.”dyliny”. Żelaznymi klamrami ciasno je pospinał. To będzie podłoga domu. A teraz z grubych bali zbudował dom. Jedna część, ta na piwnicy, mieszkalna, pobok sień, a druga część domu to stajnia. Strona mieszkalna miała 4 ściany i dwa okienka. Drzwi do domu oczywiście także były. Z grubo ciosanych desek na skórzanych zawiasach. Z ryglem. Ale zazwyczaj były otwarte. Sień na przestrzał całego domu. Część stajenna grubą, jedną, poziomą belką na wysokości jednego metra od sieni oddzielona. Żeby duże zwierzęta nie wchodziły. Mała żywina, jak prosięta, cielątka, a także króliki i drób, mogły wszędzie łazić. Na całości budowli dach dwuspadowy kryty żytnią słomą. Część stajenna miała sufit z okrąglaków. Na nich słoma, siano i plewy. Część mieszkalna nie miała sufitu. U krokwi powiązane wisiały skarby gospodyni. Wędliny, jarzyny, owoce, worki pełne grochu, warkocze czosnku i naszyjniki z grzybów. A w kąciku zapasowe ubrania na zimę.
W izbie były szerokie ławy do siedzenia i spania. Stół i ławki obok pieca. Na nich wiadra naczynia i garnki. Obok beczka z kapustą i żeleźniaki pełne kiszonych ogórków. Wielki piec z kamienia murowany stał pod ścianą. Ogień buzował w szamotem wyłożonym palenisku. W żarnach zmielony owies lub jęczmień, trochę wody, mleka i już na blasze pieką się podpłomyki.
W jednym budynku było mieszkanie, stajnia i piwnica. Gnojowisko było obok wejścia do stajni. Głęboko wkopane. A do tego od strony domu ścianą z desek osłonięte. Za nią się chowali żeby się załatwić. Pobok strumyka wykopał i kamieniami ocembrował malutką studzienkę. Niżej poił bydło, jeszcze niżej stanowisko do prania. Na płaskim kamieniu ługiem trawione szmatki były kijanką obijane, i wodą polewane. Najbardziej brudne, to nawet wcześniej w wielkim garze było gotowane.
Wołem i drewnianym pługiem, ale z żelaznym lemieszem orał swoje pole. Pod zboża i okopowe.
Zboże siał z ręki i bronował. Ziemniaki i okopowe sadził ręcznie, w bruzdach narzędziem wyoranych. Zboże kosił sierpem, wiążąc je w duże snopy. Natomiast trawę kosił kosą. Wszystko z pól zwoził do domu na wozie. Zboże młócił cepem. Na wietrze tradycyjnie przewiewał. A dla czystości przesiewał sitem.
Do budowy domu długo się przygotowywał. Ale budował go tylko trzy lata. I to prawdziwy dom. z drzwiami i oknami. Ciężko pracował. Sprzedawał zboże i wyhodowane zwierzęta. U ludzi sprzężajem zarobkował. Pieniędzy potrzebował.
Wiele rzeczy musiał kupić. Woła, wóz, żarna, szyby do okien, wapno do budowy, kosę, narzędzia gospodarskie, sprzęty do obsługi zwierząt, sprzęty do kuchni, buty, ubrania, i żonie na jarmarku chustkę na głowę. Prosto z Ameryki.
Jako młodzieniec chodził czasem na wiejskie zabawy, ogniska i potańcówki. Także z żoną bywali między ludźmi. Czasem to i bez okazji, z sąsiadami na pogawędki i śmiechy się spotykali.
Marzenia?
Oczywiście. Każdy człowiek ma marzenia. Ten pracowity gospodarz także je ma. Oczami wyobraźni widzi wielki wóz we dwa potężne woły zaprzęgnięty. Nimi, tymi siłaczami można by ogromny kawał lasu wykarczować, pod uprawę przysposobić. Można by tyle pola wyugorzyć, żeby już nigdy nie słyszeć płaczu głodnych dzieci na przednówku.
Zmarł w wieku 55 lat.
Na gruźlicę. Czyli suchoty. Myślę, że także z powodu marzeń. Przepracowania.
Słaby już był bardzo. A mimo tego dalej las karczował i rwał skały z pola.
Dla dzieci.
Jakby ta ukochana ziemia wszystko życie z niego wyssała.
Cześć jego pamięci!