Ty musisz miec kochankę

Po trzydziestu latach bardzo zgodnego [musiałem się z każdą decyzją bardzo szybko zgadzać] pożycia [nie mylić ze współżyciem] małżeńskiego, moja lepsza [w każdej dziedzinie] połowa [poza oczy przez innych -bo przecież nie przez mnie-nazywana: „prędziutka”] uznała, że teraz powinna nastąpić gruntowna zmiana w naszym życiu.
Piątego maja w piątek, o piątej rano, piątego roku po Milenium, szanowna małżonka doznała iluminacji. Jak zawsze zdecydowana i nie marnująca czasu postanowiła natychmiast podzielić się z mężusiem swoim olśnieniem. Podekscytowana z hukiem wyskoczyła z naszej [tylko nominalnie] sypialni, korytarz w powietrzu [na wysokości lamperii] przeleciała, i wraz z drzwiami wpadła do mojego [od dwudziestu już lat] noclegowiska.
Gwałtownie, rękami -w szczególności łokciami-, nogami i twardymi kolanami natarła na rozespanego męża wykrzykując w kółko to samo zdanie:
-Ty musisz mieć kochankę.
Tak brutalnie wyrwany ze snu, [w którym właśnie kończyłem dokonywać kolejnej modyfikacji kutej bramy, którą w realu akurat w moim warsztacie już od tygodni wykonywałem dla szczególnie wymagającego klienta], przecierałem oczy ze zdziwienia. Dopiero za pewnie piąty raz wykrzyczanym życzeniem, po zainkasowaniu kilku guzów i siniaków, albo z powodu gwałtownej wiwisekcji resztek siwych włosów, obudziłem się. Zbyt wcześnie, by proponowane przez dobre duchy rozwiązania kowalskie zapamiętać, a zbyt późno, żeby przed okaleczeniem się uchylić. Żonka zdążyła kolejne pięć razy swoje magiczne życzenie wykrzyczeć,[ pierwszej krwi ze mnie upuścić], nim żem to życzenie zrozumiał. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko tyle, że trzeba dużo czasu, żeby ze zwyczajnych, codziennych, od lat tych samych kolein myśli się wyrwać, i na absolutnie niespodziewany dar się przygotować.
„Ty musisz mieć kochankę!!!
Zakłócana bólem ostatniego wyrywanego włosa, miła wiadomość wreszcie dotarła do obolałego mózgu. Wstrząs uderzanej głowy, spowodował, że i ja doznałem olśnienia. Faktycznie.
Muszę mieć kochankę.
To znaczy taka osoba nie jest mi do niczego potrzebna, zawsze miałem jedną [ ale za to jaką!] kobietę. Czasu nie mam, pieniędzy zbytnich, ochoty na zmiany, ani głowy do jakichś głupot. Ale jeżeli już i żoneczka tak stwierdza to musi to być chyba jakiś współczesny kanon. Ależ jestem zapóźniony w postrzeganiu otaczającej mnie rzeczywistości. Dzięki Bogu, że mam wszystkowiedzącą żonę.
Moje szczęście.
No bo kolega ma kochankę, o czym, gdybym nie był taki gapowaty tobym doskonale wiedział, wszak jego żona -nasza sąsiadka- często tę radosną [dla męża] wiadomość głośno [aż koło kościoła słychać] ogłasza. Drugi znajomy też ma kogoś do dodatkowego uszczęśliwiania, no i każdy kierownik, prezes, prywaciarz, aktor i byle celebryta kochankę ma. Niektóry nawet głośno się swoim szczęściem chwali. Tylko ja nikogo nie mam. Moja żona -nie powiem [nawet nie próbuję]żeby była leniwa. Co to to nie. Ale przecież codziennie jakąś chwilkę wygospodaruje, i te kilka seriali obejrzy. To pewnie tam oglądając perypetie różnych trójkątów musiała dojść do wniosku, że i w naszym małżeństwie trzeba tę innowację wprowadzić.
Tylko dlaczego musi mi tę radosną nowinę jeszcze przed świtem oznajmić?
I to z takim bólem i hałasem. Oto dowód na potwierdzenie powiedzenia: -Żeby człowieka poznać trzeba z nim beczkę soli zjeść. A ja przecież jadam niedosolone [podobno to dla mojego zdrowia]. Moja ukochana [dla mojego dobra] stała się masochistką.
Siedzę na skraju mojej pryczy, kiwam się na boki [bo podobno tak prędzej można się w stan błogiej szczęśliwości wprowadzić] i w głowie mam pustkę. Wreszcie przymuszony siłą perswazji [czy perswazją siły] bezmyślnie wymruczałem:
– Ja muszę mieć kochankę.
Wstyd mi trochę opowiadać -jako żem mężczyzna- [podobno] co dalej się działo. Długo głośno i boleśnie było. Dobrze mi tak. Przyznać muszę, że to przecież wyłącznie moja wina. Wina mojego niechlujstwa.
Od lat pisując te moje książki, opowiadania i inne bzdety[ sprawiedliwa ocena mojej znawczyni literatury] nie zwracam uwagi na znaki zapytania, wykrzyknienia i w ogóle całą interpunkcję. Właśnie teraz, rozcierając ręką czerwone, naderwane ucho naszło mnie filozoficzne pytanie:-Jaki bym [gdybym był bardziej pedantyczny]znak na końcu niedawno wypowiedzianego zdania postawił?
Tak. Powinienem postawić pytajnik, ale w moim niechlujstwie nie postawiłem go. A mógł mi życie, a co najmniej zdrowie uratować. Bo moja drobiazgowa małżonka miała prawo dowolny znak tam umieścić. I postawiła. Wykrzyknik. Oj, oj, oj, bolało jak diabli.
Naturalne jest, że kiedy boli to męczony krzyczy. Aż nasi dwaj rośli synowi wpadli do pokoiku. Żeby czynnie włączyć się do dyskusji. [Monologu!]Jeden mamusię złapał pod pachy i z jakimś [dziwne! proporcja wagi ciał to tak mniej więcej 2 do 1] trudem oderwał ją ode mnie i na stojące opodal krzesło starał się wszelkimi siłami posadzić. Drugi syn miał łatwiejsze zadanie. Wystarczyło ojca ledwie dotknąć i sam spadł pod łóżko. Nie stawiał oporu, bo ciągle rozważał ważność znaków graficznych w mowie i piśmie.
Żona powoli, zbyt powoli, uspokaja się. Równocześnie syn delikatnie luzował swój trenowany chwyt kleszczowy. Jedną rękę odjął, po chwili drugą, nareszcie mateńka samodzielnie siedzi. Jeszcze przez chwilę dobre dziecko musiało rodzicielkę asekurować, bo konwulsyjne wstrząsy całego ciała mogły ją z krzesła zrzucić.
Siedzi i [drugą ręką sobie pomagając] rozcapierzone palce do kupy łączy. Udało się. Jeszcze tylko opadnięte ramiączka koszuli nocnej podźwignąć, włosy do tyłu odrzucić i łzy z grubsza [kułakiem] otrzeć.
Normalna.
Nastała cisza.
Zakłopotani synowie wyszli bez słowa. Ja zaś powoli wyczołgałem się spod łóżka i przysiadłem na jego skraju. Na wszelki wypadek przytuliłem się do ściany. Żeby tępemu mężowi [a są nie tępi?] decyzję [życzenie? rozkaz?] jakoś łopatologicznie przyswoić, troskliwa kobieta zaczyna z innej beczki.
Od historii.
-A pamiętasz ty [to było ze dwa lata temu] taką, długonogą blondynkę, w zielonej, kusej spódnicy, białym bolerku i szpilkach na dziesięć centymetrów która to niby przyszła balustradę balkonową zamawiać, a nic innego nie robiła tylko szczerzyła zęby do ciebie? [Boże. W ząb nie pamiętam! Choćby nawet, to co ja bym z taką robił?] Ale od czego długoletnia nauka praktyk przetrwania w małżeństwie. -Nooo pamiętam. I co? -A o moich urodzinach to zapomniałeś!!!
Odpowiednio pytajniki sobie powstawiałem [ będę pedantem!] i przez to jakiś tryumf w głosie wyczułem.
I znowu w niebezpieczne spazmy ciało mojej zagadkowej żonki się wprowadza. [Spadnie?] Jako, ze ja w żaden sposób litości ani współczucia nie wykazywałem [bo po co jeżeli to miał być tryumf?] =
-A pamiętasz tę lafiryndę w czerwonym do której w zeszłym roku aż dwa razy niby to na poprawkę pomiaru jeździłeś? [ To już było zdanie pytające, ale z jakąś nadzieją w głosie]. Nie pamiętałem. Ale [badania naukowe udowadniają] człowiek ze strachu gotów do wszystkiego się przyznać” -Tak. Pamiętam.
Kobieta o super pamięci [i wyjątkowym darze fotograficznej obserwacji] przedstawiła mi jeszcze kilka propozycji: Rudy kurdupel we fioletowym, wysoka gidyja w lilaróż, wytapetowana franca prawie goła, wyfiokowana lampucera w spodniach z brokatem, stara rura cała na beżowo, i ta ostatnia…istna śmierć -na biało ubrana- a zapewne z autopsji pamiętająca powstanie listopadowe. [Dobrze się mumia konserwuje]. Też się do ciebie zalotnie wszystkimi trzema zębami uśmiechała.
A ja za każdą propozycją: -Tak. Pamiętam. -Choć w ząb nie wiedziałem o czy albo o kim mowa.
Żonka do konkluzji zmierza[ po dokładnym zobrazowaniu mi i przedstawieniu wielu propozycji]. -No widzisz. A o mnie to zupełnie zapomniałeś. -Nie śpisz ze mną [a kto mnie ze dwadzieścia lat temu z łóżka wyrzucił, że niby głośno chrapię?]. -Nie przytulisz mnie [ a kto kogo szerokim łukiem obchodzi, że to niby dzieci i wnuki patrzą?]. -Nigdzie mnie ze sobą nie zabierasz [a kto od siódmej rano rosołki dla dzieci gotuje. Musi gotować!] -Nie interesuje cię co ja cały dzień robię [a kto ciągle ma pretensje, że za mało zarabiam, czyli za mało pracuję?] -Nie pytasz czy ja mam co na siebie włożyć [kiedyś próbowałem zapytać o te dziesięciocentymetrowe szpilki i wściekle zielony sweterek. [to…już nigdy nie zapytam!].-Obiad zjesz i nawet nie pochwalisz[ a kto mi kiedyś powiedział, że mam zjadać i nie grymasić?]. -Pościel ci zmieniam, piorę, sprzątam, zmywam. Nie doceniasz tego. [kupiłem jej wszelakie automaty, zmywarki i inne wodne odkurzacze,to chyba nie tak trudno do nich brudy powsadzać?]
Ona gada z coraz większą natarczywością i coraz głośniej. Ja zaś [na wszelki wypadek] milczę. Wszak ciągle nie rozumiem do czego to moje niedoceniane „szczęście” o piątej rano zmierza. Wreszcie [można się było spodziewać] kolejny raz mantrą wybuchnęła:
-Ty musisz mieć kochankę!
O nie. Już nie dam się zaskoczyć. Już sobie przyrzekłem. Od teraz będę interpunkcyjno- ortograficznie upierdliwy. Jeszcze tylko sekundkę na upewnienie się, i już mam gwarancję, że nie zwariowałem. To było zdanie z wykrzyknikiem. No taki….wołacz. Z godnością nań odpowiedziałem:
-Ale….[pamiętaj o znakach!]…po co mi ta kochanka?
Udało się. Stwierdzenie z wykrzyknikiem, odpowiedź z pytajnikiem.
Chwilę czasu mi zajęło nim sobie to krótkie zdanie [tak absurdalne w mojej sytuacji] na tablicy pamięci wyrył i odpowiednie znaki postawił.
I dalej jestem głupi.
Zdanie zrozumiałem, ale czego [albo kogo] dotyczy, tego nie wiem. No przecież nie mnie! Bo ani kochanki nie mam, ani do niczego nie potrzebuję [kolejny kłopot] ani nawet o takiej ekstrawagarancji nigdy nie pomyślałem [bałbym się nawet pomyśleć]. Wreszcie [całkiem skołowany]zadałem [właściwie to wyrwało mi się] najgłupsze z najgłupszych pytanie:
-A tak właściwie to o co ci chodzi?
Ciszaaaaaa. Po wiekach kłującej w uszach ciszy usłyszałem szlochem [ale takim jakby żałosnym] przerywane: -O nas mi chodzi. Po długiej chwili: -Dla innych to masz dużo czasu, dla mnie [to już był jęk rozpaczy] nie masz go wcale. Pogłówkowałem, w pamięci kazań pogmerałem i jedyne co mi w tej pustce się wymsknęło to rozłożenie rąk w geście bezradności. W natłoku racji jakimi zostałem przygnieciony. -Jak usprawiedliwić codzienną bieganinę za groszem niezbędnym do kupienia tysięcy rzeczy, koniecznych do życia we współczesnym świecie? Zapłacenia dziesiątków rachunków i rat? Jak opowiedzieć o niepewności jutra w chimerycznym zawodzie? O marzeniach które przecież mieliśmy, a one [mimo kończącego się nam czasu] ciągle nie są zrealizowane. Jak opowiedzieć o zniechęceniu, zmęczeniu i rezygnacji ze świetlanej przyszłości [została tylko szara rzeczywistość] Jak??? Nie da się. [zwłaszcza o piątej rano]
Zbyt przyziemny, zbyt materialny jestem.
Rozłożyłem bezradnie ręce. Na szczęście [zresztą jak zawsze] żonka opacznie mój gest zrozumiała. Zobaczyła szeroko rozwarte ramiona i zakłopotaną niemożliwością [głupią!] minę. [Odczytała niemy gest bezsilności jako zaproszenie]. Wskoczyła między absolut wskazujące ramiona, wtuliła się w moja szyję i mocno mnie uściskała. Radości ty moja. Nareszcie [po dobrych 25-tu latach] się spotkaliśmy.
Tu i teraz, w mojej [od teraz już inaczej kochającej mnie żonie] nastąpiła radykalna zmiana. [Ja chętnie się dostosowałem]. Śpimy razem [okazuje się, że moje chrapanie wcale jej nie przeszkadza], kochamy się, rozmawiamy z czułością, rozumiemy się wpół słowa, całujemy się namiętnie [jakby to głupio nie zabrzmiało], i szepczemy sobie miłe słówka.
Pięknie jest. Tak jak kiedyś pięknie było. Może nawet lepiej. Bo gdy po burzy nastaje słońce…..Tylko dlaczego przez tyle lat o tym szczęściu zapominaliśmy?
Upłynęło ledwie kilka dni naszej odnowionej szczęśliwości, gdy jakiś złośliwy gnom podsunął mi artykuł w gazecie. O zachowaniu i zdrowiu kobiet w początkowych miesiącach menopauzy. Napady ciepło- zimno, kapryśność, wybuchowość, potrzeba akceptacji, poczucie odrzucenia, i wielka potrzeba miłości. Niech sobie piszą co chcą.
Kiedyś żeniłem się z piękną dziewczyną. Uśmiechniętą, pragnącą miłości i zaborczo mnie kochającą. I właśnie teraz moja żonka właśnie taka jest.
Obym tylko ja miał siłę i mądrość to moje odzyskane szczęście docenić.

4 comments on “Ty musisz miec kochankę

  1. Piękne opowiadanie. nieco ciężko mi się czyta na czarnym tle, a teraz nic nie widzę, jak na tym czarnym piszę.ale przeczytałam z wielką dokładnością, uśmiałam się co nie miara(o, kurczę! jak mi na czerwono błędy podkreśla!)Żal tylko tych straconych lat….:)http://jedenusmiech25.blog.onet.pl/

    1. E, mnie nie żal. Dzięki Bogu, to opowiadanie napisałem na podstawie obserwacji innego [nie mojego] małżeństwa. Ale tak było. No, może nie aż tak dramatycznie.

  2. Dzień dobry, zdarzyło mi się dzisiaj obejrzeć dokument o Panu i Pańskiej pracy. Chciałem wysłać Panu maila, natomiast zamiast niego znalazłem Pański blog. Mimo, że jestem młody podziwiam Pana pracę! Piękne rękodzieło, którego tak brakuje. Widziałem też u Pana autentyczną radość, coś tak rzadkiego i wspaniałego. Bardzo dziękuję, że czyni Pan ten świat choć odrobinę piękniejszym.

    Z wyrazami szacunku
    Sebastian

    1. Dzięki przyjacielu za życzliwe zainteresowanie. Tak, kowali takich jak ja [ręcznych] już mało na tym świecie. Wiesz, czasem różne gazety i telewizje robią ze mną wywiady, potem pewnie gdzieś je publikują, ale mnie o tym fakcie nie zawsze informują. Napisz łaskawie gdzie znalazłeś [pod jakim adresem] te wiadomości o mnie. Pewnie znowu gdzieś coś się ukazało a ja nie wiem o tym.
      Pozdrawiam serdecznie. Kurek. E-mail: jozef@kurek.pl

Skomentuj Janina Halagarda Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *