Polana.

Tak. Mam zaszczyt być góralem. Synem górala i góralki. Nie kaś spod Wysokich Tater, gdzie góry skaliste, urocze ale groźne. Do nieba sięgające. Niedostępne. Na szczęście niedostępne, bo gdyby można było na nie wejść, toby ludziska, wśród skał chleba poszukując, pazurami te skały rozerwali.Toteż tamtejsi górale nie mogąc gór dosięgnąć, za góry i morza emigrowali.
Dla chleba Panie, dla chleba.
Nie. Jestem z Podhala. Skalnego Podhala. Gdzie góry niższe, lesiste, a wśród lasów polany.Te polany to były pola uprawne, rękami moich przodków lasom i skałom wydarte. Dziesiątki pokoleń moich antenatów swoją krwawicą, przy pustych żołądkach, ugorzyły czyli czyściły te spłachetki, aby ich następcy nie musieli głodować. I następne pokolenia miały tę nadzieję wyrywając korzenie wiekowych drzew, i następne, rwąc skały gołymi rękami, żeby choć o parę metrów poletko powiększyć. I moi dziadkowie karczowali te polany, i moi ojcowie, i my z nimi, gdyśmy tylko trochę podrośli. Przez pokolenia ojcowie, gdy padali przy tej nigdy nie kończącej się robocie, podnosili się i mrucząc pod nosem: -To dla dzieci- wyrywali następny kamień…….
Jestem spod Gołuszkowej Góry. To sąsiednia, obok Lipskiej góry. I też pomagałem rwać te ciągle odradzające się kamienie. I wynosić je do lasu, z których to kamieni budowano całe mury oddzielające nasz kawałek lasu od sąsiadowego kawałka lasu. Daleko je odnosiliśmy, aby nigdy tu nie powróciły. -Tu będzie chleb! Sialiśmy na tej Nowinie owies, który marnie rósł. I raczej dzikom, niż naszym koniom, za karmę służył.Tak strasznie żal mi było psa, który przywiązany koło tego pola, aby go od leśnych szkodników pilnował, został zamordowany i pożarty przez wilki. Bo jakież inne zwierzę porwałoby się na olbrzymiego owczarka podhalańskiego. Baca go nazywaliśmy. Był wielki, odważny i …taki kochany. Zginął na warcie. Cześć jego pamięci!
Kolejami losu człowieczego rządzi nieznane fatum. I w nasze życie się wmieszało.Tak, że naście lat mając, znalazłem się w innym świecie. Świecie obcym mi i nieznanym. Na wielkiej równinie. A góry tylko, hen daleko, na horyzoncie majaczyły. I to tylko w piękną pogodę. Znalazłem się w centrum komunistycznej, ale jednak cywilizacji. Zawód wybrałem  sobie na ówczesne czasy nowoczesny. Ożeniłem się, mamy wspaniałych synów, synowe, i ukochane wnuki. Ot, zwyczajne życie, wspólne z milionami rodaków. Nic tylko opatrzności dziękować i żyć. Nawet wygodnie. Zwyczajnie, bez fajerwerków. Ale i bez strachu o chleb na jutro. O tym pewnie dziadowie marzyli, gdy karczowali te dziś już na powrót zarośnięte lasami polany.
To znaczy, że Ich wiekowy trud poszedł na marne? Bo lasy zwyciężyły? Nie! Nie poszedł na marne! Jakoś przeżyli, i ciągłość życia przedłużyli. Ich krew w nas żyje, a my Ich pamiętamy, i o Ich groby dbamy.To się naszym pra-ojcom i ojcom należy. A że lasy znowu porosły? To dobrze. Bardziej nam dziś tlenu potrzeba niż garści marnego owsa, trudem wielu pokoleń uzyskanego. Z jednego ziarnka wsianego tam owsa zbieraliśmy 3 ziarna. Na równinach-mechanicznie-bez wysiłku-uprawianych, można zebrać 50 ziaren z jednego zasianego. A i tak serce się kroi, gdy jadąc przez kraj, widzimy tysiące nie uprawionych hektarów wspaniałej, równinnej ziemi.
Polska, to jedyny kraj na świecie, tak bogaty, że może sobie pozwolić na odłogowanie, zakrzaczanie ziemi, która powinna rodzić chleb.
Jakże takie postępowanie beszcześci pamięć tych, którzy dla worka marnego pośladu cały rok rwali kamienie gołymi rękami.
Nie opłaca się! Nie opłaca?
A Niemcom, Austriakom, na alpejskich górach się opłaca?
Jeżdżę tam często. Widzę. Patrzę przez łzy.Tak wszystko pięknie obrobione. Każdy, nawet stromy do niemożliwości kawałeczek miedzy. Czy my Polacy, nienawidzimy swoją ziemię? Czy my Polacy nie będziemy kiedyś srodze ukarani za to lekceważenie ojcowizny? To tak wygląda, jakbyśmy uważali, że 6 aut na podwórku zapewni nam chleb? Jeszcze nie tak dawno, gdy komuś niechcący wypadła z ręki kromka chleba, podnosił, z szacunkiem całował. I zjadał.
Ej, moi rodacy.
Przyjdzie czas, kiedy chleb znowu będzie całowany i do okruszynki zjadany. A w miejskich śmietnikach szczurów nie będzie, bo i słodkich bułeczek, kanapek z szynką, a nawet czerstwego pieczywa tam nie będzie. Niechże Bóg ma nas w opiece, i jak najpóźniej to nastąpi. Może do tego czasu się opamiętamy. Czy dopiero bieda jak kiedyś, przywróci ziemi ojczystej należny jej szacunek? Czy przyjdą kiedyś czasy, gdy za miarkę owsa człowiek będzie cały dzień w pocie czoła pracował?
Oby nigdy!…
Cóż, i ja opuściłem moje miejsce na ziemi. Mam taką wymówkę. -Wiem, to tylko wymówka- Że zbyt młody byłem, kiedy los i dorośli za mnie zdecydowali. Zdecydowali o zamianie tego, mojego małego świata, na inny. Wielki. Poszedłem między tych, co nowoczesnymi siebie nazywają. Tych, których nie razi zachwaszczony kawał rodzinnej ziemi.Tych, dla których wyznacznikiem cywilizacji jest auto, komputer, i apartament w mieście. A na najbardziej urodzajnej glebie buduje się wille z basenami.
I ja kilkadziesiąt lat zdobywałem te tzw. dobra konsumpcyjne. Ale pewnie ta góralska krew we mnie, może pamięć o psie wartowniku, ciągle nie pozwala mi być zadowolonym z siebie. Przeszedłem wiele szczebli cywilizacji, uprawiałem wiele zawodów. Wszystko było jakieś niesatysfakcjonujące. Teraz jestem kowalem. No, niby jeden z najstarszych zawodów świata. Szanowany. Kiedyś! Bo dziś jak każdy inny zawód. Strywializowany. Wśród dziesiątków maszyn. Nawet ogień w kuźni jest inny. Gazowy. Toteż są dnie, zazwyczaj Weckendy[Nie mamy polskiego słowa? tacy jesteśmy robotni?] kiedy zew natury gna mnie przez pola, lasy, góry i potoki. Czyżbym szukał swojej polany? Swojego kamienia do przeniesienia?
Zdarzały mi się różne spotkania w tych lasach. Ze zwierzętami i ludźmi. Jedno z takich spotkań utkwiło mi w pamięci, i zaowocowało znajomością z człowiekiem, którego prosiłem, żeby pozwolił abym nazywał Go moim przyjacielem. Oczywiście pozwolił. Błękitne oczy się uśmiechnęły, spracowana ręka wyciągnęła dla przypieczętowania uściskiem tego dla mnie zaszczytu. A, że prosił bym Go kiedyś jeszcze odwiedził, to i największą radość mi sprawił
.
Wędrowałem przez pola, lasy, duktami przez drwali tylko uczęszczanymi, troszkę z duszą na ramieniu, bo w nowym, nie znanym mi dotychczas, wysokobeskidzkim lesie.
Tu są niedźwiedzie, wilki, jelenie, groźne w jesienny czas. A właśnie była wczesna jesień. Ale dzień piękny. Przedpołudnie. Cóż mi się może przytrafić? Nic. Czerwone buki, siodłate jodły, i grzyby, wprost pod nogami. Cudnie. Ej, chciałoby się tu gdzieś odnaleźć moją dawno miniona Polanę.
Szelest leśnego poszycia. Rumor nagły, jakby stado jeleni. Zerwało mną. Przeląkłem się nie na żarty. Nie zdążyłem zareagować. Gruby kij na nic się nie przydał….Zaatakowały mnie dwa ogromne wilki………..Ciąg dalszy nastąpi…….

One comment on “Polana.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *